HostelBookers

Monday, July 30, 2007

Brazylia, Slub w Rio de Janeiro

Pozdroz skonczona. Od tygodnia juz jestesmy w Polsce i bylismy tak zajeci odpoczywaniem, ze nie bylo czasu napisac ostatniego posta. Dopiero wiec dzis. Ostatnie chwile w Brazyli byly dosc mile. Przede wszystkim, dwa dni przed wylotem, w czwartek, wsiedlsmy w metro i pojechalismy trzy stacje do dzielnicy Botafogo, gdzie znajduje sie polski konsulat. Wjechalismy na 9 pietro do ladnego i obszernego biura. Tam juz czekal pan wicekonsul z pania Otylia. Pozniej dolaczyla pani Jadwiga i moglismy rozpoczac uroczystosc. Po 5 minutach bylismy juz mezem i zona :) Potem po szampanie, troche plotek i wizyta w polskim kosciele na Botafogo. Dalej metrem do hostelu na uroczysta kolacje, na balkonie. Wesele nie bylo huczne, gdyz nastepnego dnia z samego rana wyjezdzalismy na mini podroz poslubna. Wreszcie nad Rio wyszlo slonce i temperatura przekroczyla 25 stopni, takze wymarzona pogoda na uczczenie slubu. Podroz krotka ale piekna - paro godzinny rejs statkiem po tropikalnych wyspach, polozonych jakieś 100 km od Rio de Janeiro. Lezelismy na pokladzie, sluchalismy muzyki obzerajac sie owocami, pozniej kapiel, relaks na plazy i wielkie obzarstwo na lunch. To byl chyba najprzyjemniejszy dzien w Brazylii. Pakowanie nie bylo nawet takie straszne, gdyz nie bardzo sie nawet rozpakowalisy po przyjezdzie do Rio. Biegalismy glownie w koszulkach i japonkach. Sobota poludnie wylot z Rio przez Sao Paulo do Londynu i polroczna podroz sie skonczyla. Bylo mistrz, ale cieszylismy sie z powrotu do domu. Raczej nie zdecydowalibysmy sie po raz kolejny na tak dlugi wyjazd, ale z pewnoscia bylo warto. Jeden raz takiej przygody wystarczy. Na pewno teraz bedziemy starac sie podrozowac wiecej, bo bardzo wciaga i z pewnoscia bedziemy chcieli wrocic do tych krajow w ktorych bylismy. Szczegolnie do RPA, Argentyny i Australii zeby ponurkowac. Ale to za jakis czas, na razie trzeba wrocic do pracy, by zarobic cos aby moc wydawac :(

Wednesday, July 18, 2007

Corcovado, Widoki Rio de Janeiro

No i nareszcie kilka widokow na Rio. Wczoraj po poludniu pojechalismy na 4 godzinna wycieczke po miescie i wjechalismy pod Corcovado. Bardzo udana wycieczka, bo zobaczylismy troche inne Rio, calkiem ladne. Przejezdzalismy tez przez jedna fawele wiec doswiadczylismy wszystkiego. Teraz o tym co na zdjeciach. To z ciemnymi chmurami zrobilismy z okien autobusu. Tak wyglada okolica jakies 100 km przed Rio gdy jedzie sie z Sao Paulo. Sao Paulo jest polozone znacznie wyzej niz Rio, ale nie ma sie o tym pojecia dopoki nie dojedzie sie wlasnie do tego zdjecia. Nagle pojawia sie przepasc i zjezdza sie serpentynami w dol. Reszta zdjec to juz Rio. Kapiel na Copacabanie. Tego dnia fale byly juz znacznie mniejsze niz wczesniej. Widok na Corcovado z plazy na Copacabanie. Dalej zdjecia zrobione z gory Corcovado. Niestety sa tez na nich inne osoby, ale trudno jest sobie zrobic zdjecie bez tlumow, ktore tam sie plataja. Za nami widac centrum Rio i dzielnice Botafogo, Flamengo i kilka innych. Ta gorka to tzw Pan Azuçar, czy jakos podobnie, dalej zatoka, a po jej drugiej stronie dalej miasto. Brzegi zatoki laczy most ktorego tu nie widac. Najdluzszy jaki widzielismy. Po prawej stronie widac juz ocean i za tymi zielonymi gorkami jest Copacabana, na ktorej mieszkamy. Teraz zdjecie z Ola. W tle jeziorko i Ipanema i Leblon. Najlepsze i najladniejsze plaze w Rio i ogolnie drozsza okolica niz Copacabana. Zaraz na lewo od Ipanemy jest Copa, ale tego na tym zdjeciu nie widac. Jedyne co nas slabi to pogoda. Wczoraj wieczorem znowu lalo jak z cebra, a dzis od rana szaro i buro. Ma sie poprawiac od jutra, ale 30 stopni ma byc dopiero w sobote gdy wylatujemy do Londynu przez Sao Paulo. Na piatek zapowiadaja 28 i slonce wiec spadamy z Rio na calodniowa wycieczke na pobliskie wysepki, gdzie mamy zamiar uzyc naszego sprzetu do snorklowania, ktory kupilismy na nasza pierwsza australijska plaze :)

Friday, July 13, 2007

Sao Paulo - Brazylia

Do Sao Paulo przyjezdza sie na zakupy lub pobawic sie w klubach. Zeby isc do klubu trzeba sie ubrac, a zeby sie ubrac trzeba isc na zakupy. Jako ze to juz koniec naszej podrozy, to i koniec pieniedzy, takze nie bylo sensu dlugo siedziec w Sao Paulo. Spedzilismy tam tylko jedna noc, a z atrakcji to poszlismy na wieczorny spacer. O dziwo miasto nam sie podobalo, bo spodziewalismy sie czegos gorszego. Sao Paulo to chyba trzecie co do wielkosci miasto na swiecie i jest rzeczywiscie ogroooomne - 17 milonow ludzi. Nawet z okna samolotu ciagnie sie od horyzontu do horyzontu. Polozone jest w gorzystej okolicy, otoczone lasami i jeziorami. No ladnie. Podobnie wyglada droga z Sao Paulo do Rio, ktora przejechalismy w 6 godzin autobusem. Samo Rio, przy wjezdzie do miasta zaszokowalo nas. Przedmiescia Sao Paulo sa calkiem ok, natomiast Rio to slumsy, ktore ciagna sie kilometrami. Tragiczny to widok. Male ceglane domki, ktore stoja ciasno, jeden na drugim. Waskie, ciemne uliczki a miedzy stosy smieci. Centrum Rio tez nie lepsze. Na szczescie Copacabana i Ipanema, to dwie dzielnice na jakich bylismy, wygladaja juz calkiem ok, choc tuz za nimi sa kolejne fawele i ich mieszkancy lubia sobie urzadzac wycieczki na dzielnice. Na szczescie policji jest dosc duzo, a my unikamy ciemnych zaulkow i nie nosimy nic wartoscioego ze soba. Poza tym dzis zaczyna sie cos w rodzaju igrzysk olimpijskich dla Ameryk i policji jest jeszcze wiecej. BTW, w Ameryce maja swoj wlasny ogien olimpijski, ktory plonie gdzies w Meksyku, w jakiejs swiatymi Majow. Widzielismy to w TV kiedys, przesmiesznie to wyglada :) Co wiecej o Rio. Jesli chodzi o polozenie to zepchnelo Kapsztad z pierwszego miejsca w klasyfikacji na najladniej polozone miasto jakie widzielismy. Bajka. Ocean, plaze, porosniete dzungla gory o dziwnych ksztaltach, zatoczki, wysepki. No i Jezus jest dosc maly i prawie go nie widac. Trzeba wejsc do wody na Copacabanie zeby zobaczyc figure. Zdjec jeszcze zadnych nie mamy, bo aparat lezy w pokoju :) Zrobimy wkrotce i wrzucimy. Dzis lezelismy pol dnia na plazy. Ilosc handlarzy, ktorzy sie tam kreca jest niesamowita. Chwili spokoju nie ma. Laza i truja non stop. Co jest spoko, to fale. Przeogromne i zalamuja sie tuz przy brzegu. Jedna nas zaskoczyla troche i reczniki, ksiazki i wszystko inne mamy mokre :)

Monday, July 09, 2007

Buenos Aires - Argentyna

Od trzech dni jestesmy w Buenos Aires. Jest zimno i wlasnie za oknem szaleje burza sniezna. Nie zdarza sie to chyba tutaj czesto bo miejscowi biegaja z aparatami robiac foty i patrza sie z niedowierzaniem w niebo. Tak natura uczcila argentynski dzien niepodleglosci. Przez te dni troche wloczylismy sie po miescie, ale glownie siedzimy w pokiju drapiac sie kostkach. Z wycieczki na Iguazu przywiezlismy cala mase porgyzien. Pomimo smarowania sie kremem antyowadowym, pozarly nas male muszki i komary. Moze i motyle tez, bo fruwalo ich tak setki gatunkow. Na szczescie w tamtych okolicach nie ma malarii bo watpie czy tabletki ktore bralismy przed wyjazdem do RPA jeszcze dzialaja. Dzis pozegnalny dzien w Buenos Aires, bo jutro lecimy do Sao Paulo, gdzie chcemy zostac tylko jeden dzien. Od rana mielismy problemy z zalatwieniem tam noclegu i na zmiane szukalismy czegos w necie i dzwonilismy do Brazylii. Zdecydowalismy sie w koncu wyjechac stamtad jak najszybciej i mamy nadzieje odezwac sie znowu z Copacabany. Dzis wyskoczylismy na tradycyjna parille, czyli zestaw mies z grilla. Dostalismy chyba pol krowy, plus kaszanka, kielbachy etc. Jedlismy godzine. Dosc meczace przezycie. Niektore rodzaje miecha byly dla nas niejadalne i trudno nam bylo sobie wyobrazic, ze miejscowi zra wszystko co popadnie z biednych krow. W Brazylii przechodzimy na lzejsza diete :)

Tuesday, July 03, 2007

Iguazu & Puerto Iguazu, Misiones

No i pojechalismy zobaczyc Iguazu. Nie ma przesady w tym co sie o tym slyszy, Cataratas sa niesamowite. Spedzilismy tam kilka godzin chodzac od jednego wodospadu do drugiego, trzeciego etc. Bylismy tylko po argentynskiej stronie, ale to nam wystarczy, poza tym po brazylijskiej jest tylko 30 procent wodospadow. Duze wrazenie robi tez dzungla, w srodku ktorej leza Iguazu. Wilognosc jaka tam panuje jest nieznosna. Nie dosc ze klimat sam w sobie jest wilgotny, to dochodzi do tego jeszcze woda z wodospadu, ktora wiatr rozrzuca wokolo. Pomimo tego ze niebo bylo bezchmurne (poza chumra powstala z wody wodospadow), chodzi sie jakby ciagle w deszczu. Wiele osob porusza sie w pelernynach przeciwdeszczowych, my ich nie mielismy wiec pare razy mocno nas zlalo. Na szczescie jest cieplo i ubrania szybko wyschnely. Niestety nie widzielismy ani tukanow, ani malp, ani pum i jaguarow, ale za to kilka mniejszych zwierzat. Zreszta trudno sie dziwic. Zwierzeta sie chowaja, gdy widza tlumy ludzi, ktore szwedaja sie po parku.
Inna atrakcja, ktora nas spotkala w Puerto Iguazu, byla wizyta w sklepie miesnym. Zawsze kupowalismy gotowe porcje stekow w hipermarketach. Tutaj nie ma duzych sklepow wiec musielismy isc do rzeznika. Zrobilismy blad bo poszlismy rano, gdy wiekszosc ludzi chodzi na zakupy. Zreszta tutaj siesta to bardzo powazna sprawa i wszystko jest zamkniete od 13 do 16. Nie ma sie co dziwic, bo zima jest tutaj 25 stopni, a latem kolo 40. W kolejce po mieso spedzilismy wiec godzine i to nawet nie dlatego, ze byly az takie tlumy, ale z powodu ilosci miesa ktore kupuja Argentynczycy. Gdyby dwoch takich klientow przyszlo w Polsce do sklepu, to musialby zostac pozniej zamkniety, bo zostalyby tylko puste haki. 3kg mielonego, do tego 10 stekow i jeszcze jakies inne kawaly miecha. W sumie kolo 10 kg. Przy czym rzadko kiedy za wszystko placili wiecej niz 15 peso, czyli 15 zlotych. Jeszcze jeden przyklad cen w Argentynie: litr bezyny 1.7, dlatego tez na stacjach sa kolejki po paliwo tworzone przez sasiadow z Brazylii. Argentyna z pewnoscia wygrywa konurs value for money sposrod krajow, ktore odwiedzilismy. Na drugim jest RPA. Ceny w Argnetynie sa tak smieszne z powodu krachu sprzed kilku lat. Przed nim Buenos Aires bylo jedno z najdroszych miast na swiecie i z pewnoscia bedzie tutaj szybko drozec. Region w ktorym teraz jestesmy nazywa sie Missiones i oprocz Indian mieszka tu bardzo wiele potomkow imigrantow z roznych krajow Europy, w tym spora grupa Polakow. Przejezdzajac przez rozne okoliczne dziury widac polskie nazwiska na szyldach, a naszym ulubionym jest Horianski, ktory ma duza firme transportowa i co chwila jego autobusy przejezdzaja droga przy hostelu.

Saturday, June 30, 2007

Wodospady Iguazu, Caratactas

Jestesmy nad Iguazu. Dzis przyjechalismy wiec wodospadow jeszcze nie widzielismy, ale wybiermy sie pojutrze. Moze :) Od ostatniego wpisu minelo troche, wiec nadrabiamy zaleglosci. We wtorek rano zameldowalismy sie w porcie w Buenos Aires. O 9 siedzielismy juz na promie, ktory przez 3 godziny wiozl nas przez brunatne wody La Platy do Colonia del Sacramento w Urugwaju. Pogoda byla sloneczna choc dosc chlodno i tak bylo przez trzy dni naszego pobytu w Urugwaju. Colonia to stare portugalskie miasteczko, pelne starych kolorowych kamienic, waskich uliczek - bardzo popularne miejsce weekendowych wypadow bogatych mieszkancow Buenos Aires. Nam tez sie bardzo podobalo. Miejsce ma zupelnie inna atmosfere niz ogromny sasiad po drugiej stronie La Platy. W zyciu nie widzielismy tylu motorowerow, motocylki i skuterow w jednej miejscowosci. Jest ich tam zdecydowanie wiecej na drogach niz samochodow :) Co jeszcze smieszniejsze, Urugwajczycy maja jeszcze wiekszego pierdolca na punkcie mate niz Argentynczycy. Wielu z nich nie rozstaje sie ze swoja mate, bombilla i termosem nawet na chwile. Chodza z tym arsenalem po ulicach i naturalnie woza na skuterach :) Wygodne dla nas bylo to, ze w Urugwaju mozna placic nie tylko miejscowymi peso, ale takze waluta argentynska i dolarami USA. Ba, dolki mozna nawet wyciagac z bankomatow :) W piatek, w poludnie zwinelismy sie z powrotem do Buenos, tym razem szybkim promem, ktory plynie godzine. Obiad a pozniej na dworzec autobusowy by zlapac transport do Puerto Iguazu. Sam wyjazd z miasta zajal nam dwie godziny. Buenos Aires noca jest tak samo zachwycajace jak w dzien, ale jego rozmiary przerazaja. To najwieksze miasto w jakim bylismy, 13 milionow ludzi. Az strach pomyslec jakie bedzie Sao Paolo. Dojechalismy dzis rano z dwu godzinnym opoznieniem. Slonce swieci, ale spodziewlismy sie znacznie wyzszej temperatury i na razie krem do opalania lezy w plecaku. Na szczescie od jutra ma sie ocieplic i moze wskoczymy do hostelowego basenu :) Krajobraz zmienil sie radykalnie, jestesmy wlasciwie w dzungli. Lasy w okolo sa niesamowite. Rosna palmy, choinki, kaktusy i cala masa innej roslinnosci, ktorej nie potrafimy nazwac. Pomimo zimy jest tutaj bardzo zielono. Ale to wszystko nic, juz tylko 3 tygodnie i wracamy :))

Sunday, June 24, 2007

Tango w Buenos Aires i Recoleta

Udalo nam sie dostac bilety i w piatek wieczorem poszlismy na koncert tanga polaczony z pokazem. Odbywalo sie to najstarszej kawiarnii w Buenos Aires, Cafe Tortonii, ktora zachowala wystroj z 19 wieku. Usiedlismy w malej salece przy okraglym stioliku i przez polotorej godziny sluchalismy pani spiewajacej Tango i jej zespolu. W przerwach na scenie pojawiala sie para i robila pokaz tanca. Tancerz rzucal partnerka jak szmaciana kukla, ale nic sie jej nie stalo :) Byli naprawde niezli, tak samo jak i koncert w tej starej sali. Bardzo udany wieczor i wyszlismy bardzo zadowoleni. Wczoraj postanowilismy zobaczyc jak zyja wyzsze sfery Buenos i pospacerowalismy do dzielincy Recoleta. Lazac tam czulismy sie jak w Mediolanie albo Rzymie, gdzie panie poginaja w futrach i czarnych okularach a z ramion zwijsaja im torebki Gucci. Sklepow pana Gucci i kolegow jest tam bez liku, oprocz tego wielki supermarket z mebalami etc no i obowiazkowy targ z pamiatkami typu cepelia. Dzis z kolei spacer na San Telmo, to dzielnica z targami, straganami i antykwariatami. Tam ponoc narodzilo sie tango. Po San Telmo szybko na La Boce by zobaczyc slynna Bonbonere, gdzie stawial swoje pierwsze kroki Boski Diego. Dzielnica jest bardzo malownicza z kolorowymi domkami i obowiazkowymi kramami z pamiatkami :) Teraz znowu jestesmy na San Telmo i czeka nas 0.5h spacerek do centrum gdzie mieszkami. Na szczescie dzis swieci slonce choc jest dosc chlodno. We wtorek chcemy plynac do Urugwaju na trzy dni do malego starego miasteczka Colonia de Sacramento. Odpoczniemy nieco do duzego miasta, a nasze brzuchy od empanad. Na parterze naszego hostelu znajduje sie wielka pizzeria i empanaderia (to takie duze pierogi). Kuchnia jest tak usytuowana, ze wszystkie jej zapachy trafiaja przez okno wprost do naszego pokoju, przez co wiecznie czujemy sie glodni. Co wieczor musimy zbiegac na dol po co najmniej dwie empanady :)

Friday, June 22, 2007

Buenos Aires - San Telmo

Pierwszy dzien w Buenos Aires nie byl udany choc zaczelo sie dobrze. W samolotach LAN jest najlepszy jaki widzielismy program rozrywkowy (filmy, gry, kursy jezykowe etc), a argentynscy celnicy tylko wbili pieczatke i z lotniska w BA wyszlismy po 5 minutach od odebrania bagazu. Nigdzie nie bylo tak szybko. Dalej juz bylo gorzej. Okazalo sie ze nie mamy gdzie spac wiec musielismy szybko znalezc jakis hostel. Zle trafilismy. Nasz pokoj byl normalna nora w dosc brzydkiej dzielnicy Buenos. Chcielismy poprawic sobie humor kolacja wiec poszlismy do knajpy, ale dostalismy najgorsze zarcie jakie w zyciu jedlismy (tylko piwo i cola nadawaly sie do spozycia), a koniec gdy wracalismy do nory zerwala sie ulewa. Wczoraj rano zmienilismy hostel na lepszy i tanszy, w centrum miasta, no i wyszlo slonce. Caly dzien spedzilismy spacerujac po miescie, ktore teraz wydaje nam sie zupelnie innym niz to, ktore widzielismy przedwczoraj. Jest ladniejsze niz sie spodziewalismy przed przyjazdem. Moze to nie jest i Paryz, ale w porownaniu do Santiago to jest tutaj przepieknie. Duzo starych ladnych kamienic, szerokie ulice, place, a to zdjecie z lodkami to nie jest ani Sydney, ani Auckland, tylko nowa dzielnica dokow. Buenos ma nawet swoj Broadway, ktory sie nazywa Avenida Corientes, zewszed slychac tango, co piec krokow kiosk z prasa, a co dziescie ksiegarnia lub antykwariat. Miasto jest ogromne i zostalo nam jeszcze wiele do zobaczenia, gdyz kazda dzielnica ma ponoc swoj wlasny urok. Aha, no i Boca Juniors wygrala w Porto Alegre i zdobyla po raz szosty Copa Libertadores. Spodziewalismy sie wielkiej wrzawy na miescie wieczorem, ale odbylo sie to w miare spokojnie w dzielnicy, w ktorej mieszkalismy. Moze tam mieszkaja kibice River Plate albo Indepediente. Niestety sezon pilkarski sie wlasnie skonczyl i nie bedziemy mogli isc na zaden mecz :( Dzis od rana znowu leje, ale my wymykamy sie zaraz z hostelu aby zalatwic bilety na tango show. Z Buenos chcemy wyjechac we wtorek, takze nie zostalo nam wiele czasu.

Tuesday, June 19, 2007

Snowboarding w Chile, Valle Nevado

Ciezkie jest zycie snowboardera! Poniedzialek rano pobudka o 5.45, nastepnie marszobieg na stacje metra. O 7.30 mielismy juz wypozyczony sprzet i ciuszki na deske. Na miejsce czyli do Valle Nevado dojechalismy kolo godziny 10.00 i zaczelo sie szalenstwo! Malo ludzi, trasy gladziutkie zero lodu. Po prostu wypas!!! Nie mielismy za duzo slonca ale nie narzekalismy, w koncu nie mozna miec wszystkiego. Jezdzilismy beztrosko do 15, kiedy to Olusia wyrznela lbem i zabawa dla niej sie skonczyla. Reszte dnia spedzila w restauracji z zakonnicami, ktore przyjechaly na pielgrzymke do Valle Nevado, co dziwne bo tam nawet kaplicy nie ma, tylko trzy hotele. Na szczescie Olusia szybko doszla do siebie i po kontuzji nie ma ani sladu, poza malym guzem. Co do samego osrodka, to jest on zdecydowanie mniejszy niz osrodki w Europie, ale rownie przyjemny. Polozony jest na 3200 wiec sniegu nie brakuje i mozna dlugo jezdzic. Dzis jest nasz ostatni dzien w Chile i pomimo naszych szczerych checi pojechania na deske nie moglismy tego zrobic, bo musimy jeszcze zalatwic kilka rzeczy w Santiago, ale cieszymy sie przynajmniej tym jednym dniem na sniegu. Gdyby Santiago bylo nieco ladniejsze to byloby to super miasto do mieszkania. W lewo godzinka w gory, a prawo godzinka nad morze. Niestety nie jest tu slicznie, choc nowsze dzielnice sa duzo ladniejsze i moze za jakies 50 lat, bedzie to nowy Nowy Jork. Jutro samolot wylatuje o 7.30 i musimy wstac o 4 rano. Na szczescie lot do Buenos Aires jest krotki, bo tylko 2 godziny. Wczoraj jeden Amerykanin mowil ze Buenos to cos jak Paryz, ciekawi jestesmy ile przesadzil.