HostelBookers

Monday, February 26, 2007

Perth, Zachodnia Australia

Podsumowanie o Afryce bedzie wkrotce. Na razie spedzamy czas na plazy, choc pogoda przestala nas rozpieszczac. Bezchmurne niebo zniknelo i od czasu do czasu nawet pada deszcz. Na szczescie temperatura powietrza pozostala w okolicach 30 stopni w dzien (w nocy niewiele mniej), a temperatura wody tez wysoka. Wczoraj kupilismy zestaw do snorklingu i wybieramy sie zaraz na polow muszli na plazy, ktora widac na zalaczonym obrazku.


Od czasu do czasu plaze odwiedzaja glodne rekiny :) - na szczescie nas oszczadzaja :)

Poza tym spacerujemy po miescie, chodzimy na pyszny sea food,
no i opalamy sie!!!!
Jutro w planie wyjazd na wycieczke do Perth. Poplyniemy promem jezeli nie bedzie wielkiej ulewy. Kupilismy tez bilety na samolot do Brisbane - odwiedzimy moja kolezanke Lise no i mamy nadzieje wybrac sie na wielka rafe i Fraser Island - piaskowa wyspe.

Kupilismy tez mala motorowke na wszelki wypadek :):) Czekamy jeszcze tylko na morskie prawo jazdy i miejsce na parkingu bo o to naprawde ciezko. Nie dosc ze tu wszedzie port dookola to jeszcze lodki sie parkuje na pietrowych parkingach!!
Postaramy sie wrzucic wiecej zdjec z miasteczka, ktore jest przesliczne, ale to razem ze zdjeciami ze stolicy Western Australia.
Pozdrowienia dla wszystkich czytelnikow :)

Saturday, February 24, 2007

Perth, Freemantle

No i jestesmy w Australii. Od czasu ostatniego wpisu minal prawie tydzien, wiec krotko o tym co porabialismy. W niedziele wyjechalismy z Kapsztadu do Johanesburga. Podroz trwala 18 godzin, ale na szczescie autobus byl o wiele lepszy od poprzedniego wiec przezylismy to niezle. W Jo'burgu siedzielismy 4 dni, lazac po sklepach i lezac nad basenem. Mieszkalismy w calkiem przyzwoitej dzielnicy, takze moglismy bez strachu opuszczac hostel. Do centrum nie jezdzilismy, gdyz zycie nam mile. Widzielismy go wystarczajaco duzo, gdy wysiadalismy na dworcu autobusowym. Brud, smrod i ludzie lezacy na ulicach. Miasto ma renome jednego z najbardziej niebezpiczenych na swiecie i wcale to nie dziwi, gdy sie wjedzie do centrum. Miejscowi mowia, ze z powodu ogromnej imigracji z innych panstw poludniowj Afryki. Ponoc co miesiac przyjezdza tam kolo miliona ludzi. Zupelnie inne miejsce niz Kapsztad, ktory bedziemy wspominac bardzo milo, pomimo lodowatych wod Atlantyku, potwornego smogu przez cala dobe i z 10 planow filmowych porozrzucanych po miescie :)
W czwartek wylecielismy do Perth. Ku zaskoczeniu samolot nie bylo australijskich linii Quantas, tak jak mielismy na bilecie, ale South African Airways. Ale nic, byl wygodny, obsluga mila, zarcie za to slabsze niz w BA, a co najgorsze nie bylo indywidualnych telewizorow, tylko wspolne, tak jak w autokarach!! Po 9 godzinach wyladowalismy w Perth, gdzie byla juz 9:30 rano, choc dla nas kolo 2:30 w nocy, bo taki byl czas w Johanesburgu. Dzis juz niedziela, a my ciagle przyzwyczajamy sie do roznicy czasu. Odprawa na lotnisku zaja prawie 1.5 godziny i Olusia stracila jeden ze swoich afrykanskich naszyjnikow, poniewaz byl zrobiony z jakichs nasion. Zadnych roslin do Australii wwozic nie mozna. Lotnisko miedzynarodowe w Perth to kompletna wiocha. 2 godziny czekalismy aby sie z niego wydostac. Na szczescie dojechalismy do Fremantle, gdzie bedziemy mieszkac przez tydzien. Fremantle jest jakis 20km za Perth i jest portem tego miasta. Jest tu malowniczo, ladnie i strasznie upalnie!!

Saturday, February 17, 2007

Cape Point, Przylądek Dobrej Nadziei





Dzis wypozayczylismy kultowy tutaj samochod - VW Citi, zwany Chico. Prowadzi sie jak czolg - jest bez wspomagania i trzeba sie mocno nakrecic. W kazdym razie dzis 8 rano wyruszylismy z Kapsztadu w podroz na przyladek Dobrej Nadziei - jakies 70 km. Pogoda sliczne, bezchmurne niebo po raz pierwszy od paru dni, takze dojechalismy bez problemow. Po drodze zatrzymalismy sie przy kolonii pingwinow.


Przyladek jest naturalnie parkiem narodowym, wejscie platne, a jakze. W parku powitaly nas baboony, ktore wskakiwaly do samochodow osobom, ktore nie zamykaly drzwi. Skakaly po samochodach i szalaly po parkingu. Olusia pare razy skrywala sie przed nimi w samochodzie :) Za malpami uganialo sie 20 straznikow uzbrojonych w proce i kije. Gwizdali przy tym nasladujac glosy malp. Spotkalismy tez strusie, ktore sie pasly tuz przy plazy oceanu. Sam przyladek byl wart byl zachodu. Piekne plaze, gory, woda i widoki jak z bajki. W drodze powrotnej mielismy zamiar zwiedzic winnice, ale nie starczylo nam czasu. Miasto bylo zakorkowane, gdyz wszyscy walili na plaze. My takze, skonczylo sie to oblupaniem kolpaka przy parkowaniu :)
Jutro wyjazd do Johanesburga i nastepne 18h w autobusie!!

Wednesday, February 14, 2007

Kapsztad, Góra Stołowa





Kilka slow o surferach - dla zainteresowanych. Jest ich tu od groma, w kazdym wieku. Od dzieci az do lysiejacych panow w srednim wieku. Nie ma sie co dziwic gdy ocean dookola, a sklep surfingowy na kazdym rogu. Za nowa deske trzeba zaplacic 2700 randow, czyli jakies 270 euro, a za uzywana jakies 60 euro. Do tego konieczenie koszulka Billabonga, Quicksilvera albo Rip Curla. Sa to tutaj bardzo popularne firmy, gdyz ich ceny sa 2-3 razy nizsze niz w Europie (zamowien nie przyjmujemy :) !). Sporo surferow widzielismy w centrum Durbonu i Warner Beach. W tej drugiej obserwowalismy kite-surferow, ktorzy wybijajac sie na fali wyskakiwali w powietrze na jakies 8 sek!!! Popularne sa tez body-boardy (znane w Kalifornii jako gay-boardy :)) dzieki ktorym mozna sie nauczyc lapac fale. W takich miejsach jak Warner Beach obowiazuje prosty stroj - spodenki. Japonki wychodza z mody i prawdziwy surfer porusza sie boso. Po poludniu zwijaja sie z plazy, bo kolo 16 czas na pierwsze piwo, a pozniej braai czyli grill. Generalinie ludzie poza duzymi miastami chodza spac kolo 21 i wstaje wczesnie rano. My tak tez robimy i juz kolo 8 jestesmy na nogach :)





Ja Olusia chcialam jeszcze napisac o oceanarium. Poza wszystkimi paskudnymi rybami, krabami i innymi stworzeniami najbardziej podobalo sie nam karmienie fok. Byly przesliczne. 4 dziewczyny, kazda z nich bardzo madra i podobna do Zuzki :) Pokazywaly rozne sztuczki, mruczaly i szczekaly do mikrofony i tanczyly przed pania ktora je karmila. Nakrecilismy tam sporo filmu :) i mamus koniecznie musisz miec taka w Tworogu.





Wczoraj postanowilismy zdobyc pietrzaca sie nad miastem Gore Stolowa. Zdobylismy! Wyruszylismy z domu o 9 rano, wrocilismy skonani 8 godzin pozniej. Poczatkowo chcielismy wejsc na szczyt i zjechac kolejka, ale z powodu silnego wiatru kolejka nie dziala wiec musielismy dwie strony zrobic na nogach. Kosztowalo nas to niemalo wysilku (3 razy Olusi siadla psycha), ale w koncu udalo sie. Gora ma 1050 metrow z czego ostatnie 500 to wspinaczka po skalach. Nie spacerek po poloninach i halach, ale prawdziwy hiking :) Na szczycie zamiast pieknego widoku miasta i lunchu z widokiem na zatoke czekal na nas lunch w gestych chmurach. Widocznosc 10m. Jak sie mozecie domyslac, kiedy juz schodzilismy z gory, kolejk ruszyla, wiatr ustal, chmury zniknely i nastal afrykanski upal. Dla nas niestety nie bylo juz odwrotu i cala droge musielismy pokonac na nogach. Tak wiec dzis czas na rehabilitacje i rekonwalescencje.





Sunday, February 11, 2007

Kapsztad

No i jestesmy w Kapsztadzie po 7 godzinnnej podrozy, ktora na zawsze zostanie w naszej pamieci. Tym razem zamiast komfortowego autobusu TransLux wybralismy linie City to City. Byl to duzy blad. Czy widzieliscie kiedys autobus z piecioma siedzeniami w rzedzie? My po raz pierwszy. Tym razem nie bylo ani jednego filmu, klimy i ubikacji rowniez. Za to pasazerow bylo pod dostatkiem. Oblozenie okolo 120% gdyz wiele osob nie kupilo biletow dla swoich pociech. Dzieci siedzialy na kolanach rodzicow, albo lezaly na nogach Bartosza, ktory siedzial wcisniety miedzy mame z niemowlakiem, a smierdzacym grubasem :) Pozniej na szczescie zastapila go Olusia, ktora wczesniej byla w towarzystwie milego i kulturalnego mlodego czlowieka :) Aha, oprocz nas no i na pokladzie znajdowala sie jedna biala osoba, a czesc pasazerow nie mowila w jezyku angielskim (kierowca takze go nie uzywal w komunikacji z pasazerami).
W kazdym badz razie dotarlismy szczesliwie do Kapsztadu. Miasta nas przywitalo chlodem i deszczem. Jest tu duzo chlodniej niz na wschodzie kraju. Za to samo miasto o wiele ladniejsze niz to co widzielismy wczesniej. Choc i tak juz wiemy, ze nigdy nie chcielibysmy mieszkac w zadnym poludnioafrykanskim miescie. Jest tu o wiele bezpieczniej niz gdzie indziej i widac ze troszcza sie o turystow, gdyz policja na kazdym rogu.
Dzis pod dnia spedzielismy w oceanarium. Bylo super - rekiny, foki, zolwie, pingwiny i cala masa innych paskud, ktorych nazw nie pamietamy. Chcecie wiecej animalsow, to prosze.


Jutro, jezeli pogoda dopisze zamierzamy wejsc na Gore Stolowa, ktora jest jakies 10 minut od naszego hostelu. Sam hostel dosc slaby. Nie wytrzymuje porownania z zadnym z poprzednich, ale moze jestesmy po prostu rozpieszczeni.
- tubylcy dla wuja i mamas & papas

Thursday, February 08, 2007

Pletenberg Bay, Garden Route

Od dzis mozna komentowac posty bez logowania. Powinno to ulatwic zycie.
U nas po staremu czyli slonce i pogoda:). Jutro wieczorem wyjezdzamy do Kapsztadu na kolejny tydzien. Wczoraj bylismy na 20 km spacerze po plazy na polwysep Robberg. Zar lal sie z nieba przez co dzis spaleni jestesmy jeszcze bardziej :)
Nic nowego sie nie dzieje wiec wolimy Wam pokazac pare nowych zdjec.
- wczorajszy wieczor w Plettenber Bay, siedzimy przed pokojem w hostelu

- kolacja z widokiem na ocean indyjski w warner beach

- widok na Gory Tsitsikama - Plett Bay


- lunch na plazy - Plett Bay

- Blyde Canyon


- kram z pamiatkami miedzy Blyde Canyon a Kruger Parkiem

- hiena za plotem obozu w Kruger Parku

Tuesday, February 06, 2007

Po 17 godzinach podrozy autokarem z Durbanu jestesmy w Plettenberg Bay na Garden Route. Jakies 500 km na wschod od Kapsztadu. Wczoraj swietowalismy urodziny Bartka w miejscowej restauracji. Bylo pysznie i niedrogo :) Dzis plazowanie i dluuuugi spacer do laguny. Jutro jeszcze dluzszy. Miasto ogolnie drogie bo to miejscowe St Tropez. Polozone na skale nad zatoka i laguna. Sporo turystow i miasto przypomina nieco europejski kurort. Ale sliczne. Gory, ocean, skaly, laguny etc. Brak troche afrykanskiego charakteru. Nadroblismy to kupujac kilka pamiatek na afrykanskim straganie :) W piatek wieczorem wyruszamy do Kapsztadu. Mamy nadzieje ze autokar bedzie rownie dobry jak poprzedni (byl nawet jeden film).
Krotko bo teraz pare fot :)
- Nasza rakieta

- slonie w Kruger Parku

- wieczor w Warner Beach (okolice Durbanu)

- surfujacy Bartosz

- sniadanie z widokiem na Drakensberg

Thursday, February 01, 2007

Durban, Warner Beach

Jako ze mamy kilka leniwych dni przed soba jest czas aby napisac pare slow o Poludniowej Afryce, generalnie o kraju. Bez watpienia jest bajecznie piekny i ogromny. Autor hasla "Piekna nasza Polska cala" nie podrozowal chyba zbyt wiele :) Wszystko jest tu po horyzont - busz, pastwiska, pola, gory, ocean etc. No i zwierzeta na kazdym kroku. Juz nas nie dziwia jaszczurki na scianach polujace na muchy, skorupiaki na plazy czy malpy wywracajace smietniki. Zdjecia beda mam nadzieje niedlugo. Duzym zawodem sa za to miasta. Poza dzielnicami zbudowanymi i zamieszkalymi do niedawna przez bialcyh jest to cos blisko terminu syf. Czrna ludnosc mieszka w wiekszosci w budach i lepianach, ktore nie zawsze posiadaja prad i biezaca wode. Malowniczych afrykanskich wiosek nie ma juz od dawna. Zastapily je slumsy przy miastach. Pomimo tego ze afrykanerski rezim upadl ponad 10 lat temu, podzial na ludnosc biala, czarna, hinduska i kolorowa wciaz istnieje. Nie jest rzadkoscia czarny w najnowszej BMW (Black Man Wish - jak mowia miejscowi), ale ciagle przytlaczajaca wiekszosc z 77% ludnosci RPA zyje w biedzie. Bezrobocie siega 30%, a sila robocza wydaje sie tania. Samoobslugowe stacje benzynowe praktycznie nie istnieja, co wiecej kazdy dystrybutor jest obslugiwany zazwyczaj przez dwie osoby - jedna do tankowania, druga to pucowania szyb. Najdziwniejszym miejscowym zawodem jest tzw flagowy. Jego zadaniem jest nic wiecej niz machanie flaga. Flagowi sa ustawieni wzdluz drog aby ostrzegac o prowadzonych robotach drogowych. Jest to glownie kobiece zajecie, a flagowe wykonuja swoja prace zazwyczaj w towarzystwie dwoch kolezanek.
Przez lata to czarni byli zamknieci w gettach, teraz sytuacja jest odwrotna. Zamozni bialy zyja zamknieci w swoich wielkich domach. Maja baseny, ogrody i obowiazkow Toyote Hillux. Domy ogrodzone sa plotem z drutem kolczatym aby zabezpiczyc sie przed otoczeniem. Wiekoszosc bialych, szczegolnie poza miastami to potomkowie holenderskich i niemieckich osadnikow o bladej aryjskiej cerze i blond wlosach. Miejscowy tropikalny i slonczeny klimat nie dodaje im urody, ktorej im i tak Bog poskapil.
BTW: Kiki wracaj do zdrowia i dzieki za prognoze pogody Mamas & Papas :)POLSKA do boju!!